Wakacje 2018


 
   Mówi się, że są takie rzeczy, których nie zapomina się do końca życia. Takie były właśnie TE wakacje! Pełne nowych doświadczeń, nowych ludzi, pięknych wspomnień. Jako, że jestem osobą która nie usiedzi w jednym miejscu zbyt długo, to te 77 dni starałam się wykorzystać jak tylko mogę, przez co 3 miesiące spędziłam w wielu pięknych miejscach.
Tegoroczne wakacje zapowiadały się niestety niezbyt ciekawie: rezygnacja z obozu w annówce, wyjazd do Grecji pod dużym znakiem zapytania, zmiana terminu Latających Psów w Gdyni, odpuszczenie LP w Warszawie, problemy z lotami i innymi środkami transportu i wiele wiele innych utrudnień.



   Zaczęło się od obozu i wyjazdu do Finlandii na Mistrzostwa Europy w Pływaniu Synchronicznym w Tampere. Tam zakochałam się w Finlandii. Kultura, ludzie, porządek na ulicach, zapierające dech widoki... no tylko brakuje jednorożców, tęczy i brokatu. To co warto zobaczyć to oczywiście białe noce, w których się zauroczyłam od razu po przylocie (na filmiku widać momenty ze spaceru około godziny 22-23). Podczas Mistrzostw Europy płynęłyśmy tylko zespół techniczny, zdobywając 68.2466 punków. Dzień po starcie, niestety już wracałyśmy do Polski, przez Helsinki do Warszawy. 

zdjęcie wykonane podczas wspomnianego spacerku po godzinie 21. Czy to nie jest piękne, że jest tak jasno o tej godzinie?

   Po przyjeździe do domu przyszedł czas na tygodniowy odpoczynek nad jeziorkiem. Miejsce idealne do ćwiczenia mięśni u psów: dłuuuugie płytkie zejście, korytarz pomiędzy trzcinami prowadzący do większej przestrzeni wodnej, milusi piaseczek, czyściutka woda (niczym Karaiby), 50 metrów (lub i nawet więcej) a woda do połowy uda, jedyny minus - brak pomostu. Tak spędziliśmy kilka dni siedząc w wodzie, robiąc zdjęcia i kręcąc materiały do filmików. 




   Następnie nadszedł czas przygotowań do Mistrzostw Świata w Budapeszcie. Od tego momentu rozpoczął się mój maraton poza domem. Szybki obóz w Poznaniu. Następnie do Warszawy na pociąg i podróż do Budapesztu. Po 12 godzinach dotarłyśmy do stolicy Węgier, gdzie spędziłyśmy niemalże tydzień. Po zachwycie Finlandią, Budapeszt już nie miał szans na uzyskanie 10/10 za kulturę i wygląd miasta. Muszę się przyznać, że spacery po centrum nocą, kiedy świecą się różne lampki, piękne budynki są świetnie oświetlone i wszystkie mosty widać z daleka, zapadną mi na długo w pamięci.
   Ostatnie dwa dni były podsumowaniem całej naszej rocznej pracy - dwa dni startów. Na pierwszy ogień poszedł bardziej wyćwiczony team techniczny (aby dowiedzieć się więcej o dyscyplinie zapraszam do przeczytania wpisu poświęconego temu tematowi tutaj). Następnego dnia - team dowolny. Tego samego dnia wszystkie dziewczyny z kadry oraz trenerki wracały do Polski, natomiast ja zostałam w Budapeszcie. Następnego dnia o 9 miałam lot do Salonik (Grecja) gdzie czekali już na mnie rodzice, którzy w Grecji byli już dużo wcześniej.


   To był już mój któryś lot z rzędu, ale pierwszy samemu. Bieganie po lotnisku i robienie wszystkiego na ostatnią chwile - jak nie latać samolotem :) Koniec końców wsiadłam do samolotu i ruszyłam ku Olimpowi. Półtorej godzinki lotu, 2 godzinki w samochodzie i mogłam... znowu siedzieć w basenie.... taak bo po tylu godzinach spędzonych na treningach o niczym innym nie marzyłam ;P Prawie każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanko, plaża/basenik, jedzonko, basenik... Aczkolwiek oprócz takich leniwych dni były też takie w których cały dzień nas nie było: jeden dzień wycieczka do Edessa Pozar - greckie wodospady oraz jeden rejs na Skiathos - wyspę z diamentowym piaskiem. Pierwsza wycieczka, fajna. Woda lecąca z wodospadów jest lodowata. lecz cały myk turystyczny polega na miejscach z ciepłą wodą, gdzie można leżeć i nic nie robić. Dawniej twierdzono, że są to wody uzdrawiające i każdy powinien pare razy w roku zażyć w nich kąpieli. Wycieczka na Skiathos jest całodniowa i rozpoczyna się od rejsu promem. Podczas tego czasu są pokazy tradycyjnych greckich tańców oraz różne zabawy. Wyspa słynie z diamentowych plaż oraz, jak to twierdzą, była tam nagrywana Mamma Mia, aczkolwiek jako człowiek uzależniony od tego filmu powiem Wam, że nagrano tam najprawdopodobniej jedną scenę - gdy prom na wyspę ucieka przed Harrym i Sam'em (jedna z początkowych scen).

   Po trzech tygodniach życia na walizce "do rajanerka" udało mi się wrócić do domu... co to byłby za tydzień siedzenia na tyłku w domu - nudny i stracony. W ciągu tego tygodnia jeździliśmy z Wave'em, odwiedziłyśmy dwukrotnie wrocławskie schronisko dla zwierząt. Następnie wyszedł spontaniczny wyjazd do Koła. Nie ma to jak iść na trening fri rano, wymyślić wyjazd i po południu już jechać... w okrągłym mieście dopracowywaliśmy nasz fristajl i obławiałyśmy się w ciucholandach (rundy efektu już są zaplanowane na najbliższe parę sezonów ;P )

   Ostatnie 10 dni sierpnia od początku było zarezerwowane na obóz klubowy w Sianożętach (nad morzem) tam miałyśmy codzienne treningi: basen, sala, balet. Jazdy na trening melex'ami z najgłośniej puszczoną muzyczką i nasze przecudowne śpiewy kojarzyli chyba już wszyscy z Ustronia i Sianożęt. Pobudka na wschód słońca, żeby zrobić parę foteczek nie poszła na marne bo efekty są całkiem zacne.



   Na koniec wakacji przyszedł czas na podsumowanie naszej tegorocznej pracy z Wave'em - Latające Psy w Warszawie (Wilanów). Tutaj dotarcie na miejsce również nie było łatwe - ja prosto z obozu nad morzem, Wave z Wrocławia. Szybki pociąg pędzący 8 godzin z Ustronia Morskiego do Warszawy (super PKP!) przywiózł mnie do stolicy na 18, natomiast mama z Wave'em nie byli dużo później. Rozkładanie namiotu po ciemku i taszczenie wielkiego plecaka, jeszcze większej walizki, psa i plecaka ze sprzętem foto po niemalże całej warszawie mogę odznaczyć w moich życiowych sukcesach jako osiągnięte.
   Same starty freestylowe mogę zaliczyć do udanych. Nie było może super łapalności ale też nie było ładnych rzutów do złapania, ale mimo to w oba dni schodziłam bardzo zadowolona ze startów i jeszcze większą motywacją na kolejny sezon (a to chyba najważniejsze!). W innych konkurencjach Wave nie wypadł najlepiej, gubił dyski, nie zrobiliśmy sweetspotu i inne takie małe, głupie błędy.

fot. Bartek Cisek Fotografia


Na koniec czas na punkt kulminacyjny tego wpisu - FILMIK!! 
Zapraszam wszystkich do obejrzenia i zostawienia śladu po sobie! :D 




Komentarze

  1. No działo się, działo! Muszę stanąć w obronie Budapesztu, bo uwielbiam to miasto, zwłaszcza, że cudowne wzgórze zamkowe i przefantastyczne termy - pływam jak najgorsza, ale na moczeniu tyłka w cieplutkiej wodzie mogłabym strawić całe życie! :)
    Super filmik wakacyjny!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pływanie synchroniczne... sport dla nielicznych?

Recenzja smyczy DogVenture

Dog Games Spring 2018